Własność jako pojęcie prawne ma złożoną definicję i różni się np. od posiadania, dzierżawy, najmu, ale w praktyce oznacza ono prawo do decydowania o sposobie użytkowania jakiejś rzeczy i pobierania z niej pożytków. Np. Właściciel samochodu decyduje o tym, kto ma prawo nim jeździć, a właściciel jabłoni jest właścicielem rosnących na niej jabłek. Własność jest więc prawem pożądanym, tym bardziej, im dostępność jakiejś rzeczy jest mniejsza.
Jeśli tokarz kupi sobie tokarkę i na niej pracuje, to nie musi sobie płacić pensji, bo i tak cały zysk (pożytek) należy do niego. Jeśli jednak ktoś kupi sobie tokarkę, ale do jej obsługi zatrudni tokarza, to musi mu za jej obsługę zapłacić, ale po zapłaceniu pensji tokarzowi cały zysk (pożytek) należy do właściciela tokarki. Jeśli ktoś kupi sobie sto tokarek, postawi je w fabryce i zatrudni stu tokarzy, to nawet jeśli z jednego tokarza zysk będzie mniejszy, niż pensja tokarza, to ze stu tokarek właściciel będzie miał bardzo duży zysk. Ocena, czy jest to sprawiedliwe jest subiektywna (w ekonomii nie ma pojęcia sprawiedliwości). Jeśli jednak właściciel tokarki ma mieć w ogóle jakikolwiek zysk, to tokarz zawsze dostanie mniej, niż miałby, gdyby był właścicielem tokarki, którą obsługuje. Tokarze mogliby zatrzymywać dla siebie cały zysk, gdyby nie było właściciela tokarek, a oni sami staliby się ich właścicielami. Lepiej jest więc pozbyć się właściciela i wprowadzić własność wspólną.
Takie jest źródło wszystkich koncepcji lewicowych, w których własność traktowana jest wyłącznie jako źródło korzyści. Koncepcje te są jednak nieuczciwe, ponieważ nie mówią całej prawdy o własności. Tymczasem własność to nie tylko prawo, ale i obowiązek.
Jabłoń trzeba opryskiwać i przycinać, tokarkę trzeba konserwować i remontować. Właściciel może robić to sam, ale musi się przy tym napracować bez wynagrodzenia, jeśli zaś wynajmie fachowców, musi im zapłacić. W rezultacie obowiązek właściciela można wypełnić albo własnym wysiłkiem, albo tracąc część zysku. Oczywiście nikt nie może zmusić właściciela do wypełniania tego „obowiązku własności”, ale jego niewypełnienie musi prowadzić do zniszczenia jej przedmiotu.
Jest więc nawet gorzej, niż przypuszczamy – własność jest przede wszystkim obowiązkiem, a dopiero w drugiej kolejności prawem. Właściciel tokarki może nie korzystać z prawa własności do tokarki. Może ona sobie spokojnie stać w szopie latami i nie przynosić żadnych pożytków, ale jeśli nie zostanie odpowiednio zakonserwowana (znowu trzeba coś robić), po latach zmieni się w kupę zardzewiałego złomu. Podobnie z jabłonią. Właściciel nie musi jej przycinać ani opryskiwać, nie musi zbierać plonów i ich zjadać lub sprzedawać. Ale jeśli nie będzie drzewa regularnie przycinał, zmieni się ono w „malowniczy element krajobrazu”, ale przestanie być tym, czym było – drzewem owocującym. Bez wypełnienia obowiązku właścicielskiego właściciel przestanie być właścicielem, ponieważ doprowadzi do likwidacji przedmiotu własności.
Jeśli pracownicy sami wpadli na pomysł, lub ulegli czyimś namowom, żeby pozbyć się właściciela i stać się współwłaścicielami, to przecież nie po to, żeby przejąć obowiązki właściciela, ale jego uprawnienia (czyli część zysku). Jest więc zupełnie oczywiste, że znacznie więcej współwłaścicieli chętnych będzie do podziału zysku, niż do naprawy tokarek, czy przycinania drzew. W rezultacie sad będzie coraz bardziej zarastał, a tokarki coraz częściej będą się psuć.
Jeśli ktoś twierdzi, że będzie inaczej – mówi o utopii, a nie o rzeczywistości.
No tak, ale to nie jest świadomość przyjemna.
Nic na to nie poradzę.
...
Krzysztof Karoń |